Szczęście me własne nigdy nie było dla mnie ważniejszym od czynienia dobra dla cierpiącej ludzkości. Chciałem bez przeszkód, ciągle i nieustannie, pracować dla bliźnich. Dlatego w czasie takiej walki jaką jest cholera jako doktór, jak żołnierz stałem na posterunku. Choć magistrat w obawie o zdrowie moje zażądał ode mnie urlopowania ja i tak rzuciłem się w wir walki z zarazą w Poznaniu. Z Gąsiorowskim i Mateckim pracowaliśmy bez wytchnienia. Wszędzie szliśmy gdzie nas wołano. Przez szereg dni nie rozbierałem się i nie odpoczywałem, odmawiałem sobie spoczynku nocnego. Odmawiałem aby zadośćuczynić wołaniom o pomoc, które ze wszystkich stron do mnie dochodziły. Wszystko to poświadczyć mogą tysiące, które doznały mojej lekarskiej opieki. Była to prawdziwie jedyna z twardych prób mojego życia ale nie wątpiłem, że ja wytrzymam. Mówiłem w głos „Boże, daj tylko żeby się na własnym postrachu i udręczeniu skończyło, żeby w ogniu piekielnej walki, która mi dzisiaj dokucza dotkliwą stratą w rozpacz nie wprawiła”.